Zdaje się, że w końcu to moje leczenie ruszy. Z wkłucia przestało się sączyć, dziś mam płukankę i spacerki tam i z powrotem dzięki wspaniałemu Furosemidowi (dla niewtajemniczonych to lek mocno-moczopędny :D). Jutro zaczynam chemiozę a we wtorek przeszczepunio. Trochę bałam się chemioterapii, ale chyba po tak długim wyczekiwaniu lęk minął. To wręcz moje małe marzenie, by się zaczęła i abym już to wszystko miała za sobą. Bo w końcu potem ma być tylko lepiej, no nie?
E. pytała mnie o port, a taki pomysł owszem był. Dwa oddziały musiałam zwiedzić - chirurgię onkologiczną i chirurgię naczyniową, po to, żeby się dowiedzieć, że nie będę w gronie tych "szczęśliwców", ponieważ ze względu na zakrzepicę prowadnica nie chce przejść do żyły głównej. Ale kilka prób owszem było i doskonale wiem co to za przyjemność dłubania tym drucikiem :)
Ale cieszmy się, że wiosna w końcu do nas idzie, to podobno ostatnie tak zimne dni. Co prawda dla mnie najfajniejszą rzeczą w wiosennej pogodzie było uczucie ciepłego podmuchu we włosach i z racji pewnych moich ubytków będę musiała znaleźć sobie inne pozytywne aspekty. Muszę intensywnie o tym pomyśleć.
trzymam kciuki! napisz jak było koniecznie ;)
OdpowiedzUsuńO, super, że coś ruszyło i to w dobrym kierunku!
OdpowiedzUsuńCo do portu, to może i dobrze, że tak wyszło, niech robią co trzeba,wlewają co trzeba, wyjmują wkłucie i niech już nigdy zakładanie tego typu przyjemności nie będzie potrzebne :)
Trzymam kciuki, żeby chemia grzecznie kapała i nie rozrabiała.